Mężczyzna zginął na torach. „Ciała nikt nie przykrył przez 50 minut”
„Dziennik Wschodni” przekazał, że w sobotę przed godz. 13 w Lublinie pod pociąg jadący z Chełma do Bydgoszczy wtargnął mężczyzna. 26-latek zginął na miejscu, a ruch został wstrzymany. Jedna z pasażerek w rozmowie z dziennikiem stwierdziła, że podróżujący zostali „pozostawieni sami sobie”. – A sytuacja była naprawdę dramatyczna. Pociągiem jechały osoby z małymi dziećmi, były kobiety w ciąży, starsze osoby. Niektórzy jechali na wakacje, chcieli dostać się na lotnisko w Warszawie. Nie wiedzieli co będzie dalej, czy ktoś nam pomoże – stwierdziła.
Dzieci widziały ciało
Z relacji kobiety wynika, że zmasakrowanego ciała mężczyzny „nikt nie przykrył przez jakieś 50 minut”. – Patrzyli na to pasażerowie, wśród których były przecież i dzieci. Nie wiem jaki to będzie mieć skutek na ich dalsze życie? – zastanawiała się. Podróżująca przekazała także, że inni pasażerowie bezskutecznie próbowali dowiedzieć się czegoś od służb lub od PKP Intercity, a ona sama wykonała kilkanaście telefonów. – Dopiero po pewnym czasie ktoś powiedział, żebyśmy wychodzili z pociągu. I sami się organizując przeszliśmy grupami w kierunku ul. Granitowej – dodała.
Co na to PKP? Agnieszka Serbeńska z biura prasowego PKP Intercity powiedziała w rozmowie z „Dziennikiem Wschodnim”, że podróżujący wspomnianym pociągiem zostali "zostali wyprowadzeni z wagonów przez funkcjonariuszy SOK i strażaków i przewiezieni do stacji Motycz". – Wszystkie przewiezione w miejsca wypadku osoby pojechały pociągiem do Warszawy, a stąd dalej do Bydgoszczy – dodała.